W teatrze straszy
2009-05-04 10:44:18 | WarszawaMimo że z powodu mojej bojaźliwości staram się unikać wszelkich filmów grozy, horror w teatrze wydał mi się dość ciekawym rozwiązaniem. Naiwnie sądziłam, że przy ograniczonych efektach specjalnych, taka sztuka na pewno nie przestraszy mnie tak jak film. Myliłam się - „Kobieta w czerni" w Fabryce Trzciny przeraziła mnie do szpiku kości.
Aktorom (Jarosławowi Boberkowi, Tomaszowi Dedkowi oraz dwóm „kobietom w czerni"), przy minimalnym użyciu środków scenicznych, udało się rozbudzić wyobraźnię widza i wprowadzić go w tajemniczą historię. Jednak nie tylko ich wspaniała gra wywarła na mnie tak silne wrażenie. Istotna była również budująca napięcie muzyka oraz wstawki filmowe, dzięki którym pośrednio udało się przemycić na scenę kilka efektów specjalnych.
Prostota i minimalizm formy pozwalają skoncentrować się nam na czymś więcej niż na budzącym grozę obrazie. Cała historia ze swoimi niedopowiedzeniami, zwrotami akcji, zaskakującymi faktami i sposobem, w jaki jest opowiedziana, jest wystarczającym powodem dla szybszego bicia serca. Kolejnym powodem jest pojawiająca się niespodziewanie w różnych miejscach sceny postać tytułowa w powłóczystej czarnej szacie. Wówczas na nic zdaje się tłumaczenie sobie, że to tylko ucharakteryzowana na ducha aktorka - zwłaszcza kiedy siedzi się w pierwszym rzędzie. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta, a zakończenie jest prawdopodobnie najbardziej niepokojące. Widz zostaje sam na sam ze swoim strachem (i bliskością Targówka po wyjściu z teatru).
„Kobieta w czerni" jest niewątpliwie genialnym teatralnym dreszczowcem, który według mnie jest lepszy od niejednego filmowego hitu. Warto - dobrze straszy.
Magdalena Chmielewska
(magdalena.chmielewska@dlastudenta.pl)